Strony

poniedziałek, 22 lipca 2013

niedziela, 14 lipca 2013

Wakacje w Turcji - Bodrum czy Antalya - który kurort wybrać na wakacje, wczasy.

Wakacje w Turcji - Bodrum czy Antalya - który kurort wybrać na wakacje, wczasy.

Autor: CreSEO

Zadanie nie jest łatwe, ponieważ obydwa kurorty mają wiele atrakcji. Bodrum i Antalya to tureckie miasta, tłumnie odwiedzane przez turystów. Obydwie miejscowości są położone w południowo-zachodniej Turcji.


Bodrum czy Antalya?

Dla mieszkańców Bodrum głównym źródłem utrzymania jest właśnie turystyka – jest to miasto bardzo dobrze przygotowane na napływ turystów, dysponuje odpowiednią infrastrukturą turystyczną, a jego atutem są zabytki. Najważniejszym z nich jest niewątpliwie słynne Mauzoleum, zaliczane do siedmiu cudów świata. Ponadto można tu zobaczyć zamek św. Piotra i Muzeum Archeologii Podwodnej. Jest to świetne miejsce na aktywny wypoczynek – panują tu dobre warunki do uprawiania żeglarstwa, nurkowania i innych sportów wodnych.

Turcja WakacjeAntalya to znany kurort, o czym świadczy fakt, że w sezonie turystycznym ściąga tu nawet do 2 mln turystów! Najsłynniejszym obiektem zabytkowym jestminaret Yivli – jedyne, co pozostało po trzynastowiecznym meczecie. Minaret jest własnością Muzeum Etnograficznego. Miłośnicy historii z pewnością z chęcią odwiedzą Bramę Cesarza Hadriana, pochodzącą z II wieku p.n.e. Antalya jest położona nad Morzem Śródziemnym i dysponuje czystymi plażami.

Jaką wycieczkę wybrać?

Zarówno Bodrum, jak i Antalya, to niezwykłe miejsca, słynące z wielu atrakcji turystycznych.

Jaką wycieczkę wybrać, skoro obydwa te miasta są warte odwiedzenia?

Miłośnicy sportów wodnych oraz aktywnego wypoczynku mogą bez obaw pojechać do Bodrum, gdyż istnieje tam możliwość wypożyczenia sprzętu wodnego, są tam też doskonałe warunki i odpowiednia infrastruktura. Osoby, które lubią przede wszystkim zwiedzać zabytki, w Antalayi na pewno będą się dobrze czuli. W obydwu miejscowościach w nocy rozkwita bogate życie klubowe.

Porównanie kurortów.

Antalya jest miastem typowo turystycznym i w sezonie panuje tam naprawdę duży tłok. Jeżeli nie lubisz miejskiego ścisku i gwaru, gdy wolisz trochę więcej spokoju, wybierz Bodrum. Co prawda Bodrum również w czasie sezonu letniego zaludnia się turystami, ale jest tu nieco spokojniej niż w Antalyi.

Antalya to centrum Riwiery Tureckiej, Ne dziwi więc fakt, że turyści tak ją ubóstwiają.
Natomiast Bodrum leży na Wybrzeżu Egejskim – zachwyca przede wszystkim wspaniałymi walorami przyrodniczymi.
To coś dla tych, którzy nie lubią siedzieć w miejscu – z przystani w Bodrum kursują jachty na wyspę Kos i Rodos.


Autor: Kamila Gleba. Prawa do artykułu należą do serwisu turcjawakacje.com - wczasy w Turcji.


Artykuł pochodzi z serwisu Artelis.pl - Miasta Artykułów"

Dlaczego warto jechać do Turcji?

Dlaczego warto jechać do Turcji? Autor:Ewa Pluta Państwo dwóch kontynentów, Europy i Azji, państwo tradycji i nowoczesności, w którym islam, mniej bądź bardziej pokojowo, współistnieje ze świeckim stylem życia – to fascynująca mieszanka. I jeszcze ta gościna – łatwo o szok teinowy, bo codzienne zaproszenia na „cay” można liczyć w dziesiątkach. Owa życzliwość i gościnność Turków sprawia, że to wyśmienity kraj do podróżowania. Tym bardziej, że o dobrej pogodzie możemy mówić prawie przez cały rok. Dla plażowiczów dobry czas to ten między majem a październikiem, dla nastawionych na zwiedzanie: od marca do maja i następnie od września do października. Amatorzy ekstremalnie niskich temperatur powinni udać się zimą na wschodnie rubieże Turcji. Z Turcją jest pewien problem: tutaj trzeba wybierać. Atrakcje turystyczne Turcji to osobny temat, interesujących regionów – co niemiara, dlatego dobrze jest nieco się ukierunkować przed wyjazdem. Choć oczywiście jest pewna „żelazna reguła”, od której nie warto robić odstępstw ─ wizyta w Stambule, dawnym Konstantynopolu, dziś głównie kojarzony z Błękitnym Meczetem i bazyliką Hagia Sophia, największym bazarem w tej części świata Kapali Çarşi, nieliczonymi kebabiarniami, çayhanami (miejsca, gdzie masowo pija się herbatę) i lokantami (popularne, tureckie jadłodajnie). Stambuł to też jarmarczny klimat nad zatoką Bosfor, zabawowa i liberalna dzielnica Taksim oraz, mniej bądź bardziej turystyczne, hammamy (turecka łaźnia), gdzie warto dać się ugniatać, masować i szorować – wrażenia są dość mocne. Trzeba też zobaczyć kapadockie kominy, może nawet przenocować w wulkanicznym stożku albo skusić się na lot balonem nad księżycową krainą. A na koniec zajrzeć do Pamukkale, gdzie woda wyżłobiła w wapieniu fantastyczne tarasy. Potem już wedle uznania: miłośnicy plażowania znajdą relaks i słońce na którejś z plaż. Turcja to kraj czterech mórz, więc jest w czym wybierać, a wybiera się głównie Riwierę Turecką: od Alanyi, przez Side i Antalyę aż po Morze Egejskie: Marmaris i Bodrum. W sezonie jest gorąco, głośno, tłoczno i ciekawie, bo Turcy na wakacjach to fenomen godny obserwacji. Ci, którym nie w smak międzynarodowe kurorty, mogą udać się tropem historycznym, do miast, w których, nie przesadzając, zaczynała się historia. Jest więc Ani – opuszczona stolica dawnego armeńskiego królestwa, Urfa – miejsce, gdzie przyszedł na świat i żył Abraham, czy Trabzon o prawie czterotysiącletniej historii. Przejechać Turcję wzdłuż i wszerz to doświadczyć dziwnego uczucia poruszania się między różnymi światami, różnymi pod względem np. kultury, bo miasta na zachodzie mają zupełnie inna specyfikę niż te na kurdyjskim wschodzie, mieszkańcy wioski nieopodal Antalyi przyjmą nas inaczej niż ci spod Diyarbakir. Turcja to po prostu kraj odległości: geograficznych, kulturowych i klimatycznych. Z dystansem fizycznym łatwo sobie tam poradzić: istnieją świetne drogi i sprawna, dalekobieżna komunikacja, z kulturowym też nie będzie większego problemu, bo turecka gościnność powinna już od dawna być przysłowiową. Gościnny jak Turek? Przedrukowano z artelis.pl numer seryjny:51e26f3d-356c-4ee5-af37-6ef75bef4303

Jezioro Żywieckie - raj dla wodniaków

Jezioro Żywieckie - raj dla wodniaków Autor:lpiernik Czy wiesz, że Jezioro Żywieckie powstało dopiero w XX wieku? Co więcej, w momencie powstawania zalało Żywiec - Stary Żywiec dokładniej - wieś będącą kiedyś właściwą miejscowością Żywiec. Nie stało się to na szczęście w wyniku jakiejś niespotykanej tragedii. Wszystko było zaplanowane, bo jezioro Żywieckie to sztuczny zbiornik retencyjny powstały w 1966 roku, by chronić okoliczne tereny przed zgubnymi skutkami powodzi, które często nawiedzały okolicznych mieszkańców. Klika lat przed budową jeziora, w 1958 roku, Soła po raz kolejny wezbrała, jednak skutki tej powodzi były bardzo niszczycielskie. Centrum Żywca było kompletnie zalane, a mosty zniszczone. Dziś już prawie nikt nie pamięta o tej powodzi, o Starym Żywcu i jego wiekowym kościele, który spłonął około 1925 roku. Dziś na tym obszarze rozciąga się błyszcząca tafla wód Jeziora Żywieckiego. Po niej w pogodne dni i wieczory powoli suną jachty i rowerki wodne. Jezioro bowiem to raj turystyczny. Zostało utworzone na zboczach Beskidu Małego i Kotliny Żywieckiej, dlatego widoki tutaj są prześliczne, w szczególności od strony miejscowości Tresna, znajdującej się na północnym krańcu tego jeziora, gdzie powstała zapora, ale również od strony wschodniej - np. od miejscowości Oczków. Z brzegów jeziora widać jak na dłoni Górę Żar - najwyższy szczyt Beskidu Małego, który przyciąga rzesze turystów dzięki swej kolejce linowo-szynowej, a także paralotniom i szybowcom, bowiem tutaj jest ich od groma. Teren wokół Jeziora Żywieckiego to wspaniałe miejsce na piesze czy rowerowe wycieczki. Każdy wysiłek rekompensują wspaniałe widoki. Amatorzy wodnych sportów również odnajdą tu swoje miejsce. Nad jeziorem bowiem można znaleźć wiele przystani z jachtami, szkółek żeglarskich czy pływackich, a także wypożyczalni sprzętów wodnych jak np. kajaków czy rowerków wodnych. Jeżeli jednak wolisz w spokoju "zamoczyć kija", to bez problemu znajdziesz sobie małą zatokę odpowiednią dla wędkarzy, gdzie panuje cisza i spokój, z dala od szalejących w wodzie dzieci. Jednym słowem Jezioro Żywieckie to bardzo ciekawa atrakcja turystyczna, która spodoba się każdemu. Poza tym, jeżeli znudzi ci się leżakowanie na plaży zawsze możesz zwiedzić piękny Żywiec wraz z jego zamkiem i pałacem Habsburgów lub pospacerować po górach Beskidu Małego lub Żywieckiego. Przedrukowano z artelis.pl numer seryjny:51e26de9-6ccc-4092-812b-747e5bef4303

Białowieża dlaczego warto ją odwiedzić

Białowieża dlaczego warto ją odwiedzić

Autorem artykułu jest Violett


Białowieża to niesamowite miejsce, zarówno ze względu na jej mieszkańców, usytuowanie, jak i oferowane atrakcje. Co zatem warto powiedzieć o Białowieży?
Białowieża to przede wszystkim ludzie. Tutejsi mieszkańcy tworzą barwną społeczną. Za względów geograficznych i politycznych obszar Białowieży i okolic zamieszkują Polacy, Ukraińcy i Białorusini. Przed laty mieszkali tu także Żydzi. Taki zlepek narodowości, a co za tym idzie kultur i religii sprawił, że ten region cechuje ogromna różnorodność i tolerancja, a ludzie są mili, otwarci i gościnni. Jeśli ktoś lubi nawiązywać nowe znajomości i poznawać odmienne zwyczaje, to na pewno zostanie miło przyjęty w tym regionie Polski.

Korzystając z gościny któregoś z gospodarzy można zwiedzić najciekawsze miejsca w Białowieży. Na początku swojej wyprawy warto wybrać się na spacer szlakami Puszczy Białowieskiej. Miejsca które warto zobaczyć to:
- Szlak Dębów Królewskich i Książąt Litewskich - można tu podziwiać dwustu, trzystu a nawet pięćset-letnie dęby;
- Miejsce Mocy szczególnie atrakcyjne dla botaników;
- Kładka Żebra Żubra ścieżka edukacyjna z roku 1980;
- Uroczysko Kosy Most znajduje się tu wieża widokowa umożliwiająca obserwację ptaków.

Czym byłaby wyprawa do Białowieży bez zobaczenia żubra? Koniecznie należy odwiedzić Rezerwat Pokazowy tych zwierząt. Żubr jest przecież największym ssakiem europy i podziwianie go z bliska jest naprawdę niesamowitym przeżyciem. Jeśli poznamy historię żubra na tym terenie, tym bardziej docenimy jego dzisiejszą obecność w Puszczy.

Aby jeszcze lepiej poznać florę i faunę Puszczy Białowieskiej, warto zwiedzić Muzeum Przyrodniczo-Leśne Białowieskiego Parku Narodowego. Za pomocą nowoczesnych prezentacji multimedialnych przedstawiono nie tylko mieszkańców Puszczy, ale też naturalne procesy zachodzące w przyrodzie. Wizyta w takim Muzeum może być bardzo edukacyjna zwłaszcza dla dzieci, ale myślę, że i dorośli mogą wiele skorzystać.

Oczywiście wszystkich zalet Białowieży nie sposób jest wymienić. Najlepiej przyjechać i samemu sprawdzić co kryje w sobie ta urocza miejscowość.

Leśniczówka w Białowieży "U Jasia i Małgosi"
--
Artykuł pochodzi z serwisu Publikuj.org, kliknij tutaj aby go zobaczyć.

Praga stolica piwa

Praga stolica piwa

Autorem artykułu jest PublicRelations


Czeska Praga, światowa stolica złocistego z pianką to świetne miejsce na weekendowy wypad. Praga przyciąga swoim niezwykłym klimatem.Niesamowita atmosfera tego miasta, podobnie jak powieści Jaroslava Haska albo Franza Kafki, zachwyca turystów z całego świata.
Swój niepowtarzalny charakter Praga zyskuje nie tylko dzięki pięknej, dobrze zachowanej architekturze, ale także narodowej tradycji serwowania i picia najbardziej ocenianego na świecie, czeskiego piwa.

Prask a metafizyka

Metafizyczna aura Pragi zauroczy każdego. To miasto, w którym podmuchy irracjonalnej przypadkowości sprzyjają niewiarygodnym spotkaniom i szczęśliwym zbiegom okoliczności. Jeśli na przechadzkę po mieście wybierzemy się po zmroku możemy zobaczyć, jak ożywają gotyckie popiersia galerii królów, architektów i arcybiskupów, a w miejską tkankę wtapiają się wciąż obecni tam alchemicy, astrologowie, rabini, poeci, czy barokowi aniołowie i święci.

Przy odrobinie szczęścia dostrzeżemy we mgle, jak z Hradczan przez słynny tętniący życiem za dnia Most Karola w stronę Starego Miasta dwóch kulejących żołnierzy prowadzi rankiem Józefa Szwejka. Przy świetle blednącego księżyca mijają zmierzających w odwrotnym kierunku dwóch schludnych, tłustych kabotynów w cylindrach wiodących tym samym mostem Józefa K. na egzekucję do kamieniołomu na Strahovie po procesie, o którym chyba słyszał każdy.

Obowiązkowo na piwo

Praga to światowa stolica piwa, będąc w niej nie można więc nie odwiedzić jednej z typowych piwiarni. Czeskie piwo należy do najbardziej znanych i najwyżej cenionych na świecie, a kultura piwna naszych południowych sąsiadów urosła do rangi sztuki. Jeśli będąc w Pradze zamawiasz coś innego niż piwo to znaczy, że rozumiesz gdzie jesteś i nie czujesz klimatu tego miasta. Piwo to pasja i miłość Czechów, a szczególnie prażan. Praga jest niekwestionowaną światową stolicą piwa, bo w Czechach pije się go najwięcej licząc na głowę mieszkańca.

Życie towarzyskie Pragi od wieków koncentruje się wokół piwiarni, w których wieczorami jest gwarno i tłoczno. W popularnych praskich piwiarniach, gospodach i barach prowadzone są długie dysputy, przy których wolno, łyk po łyku, sączy się ten złocisty napój.

Prawdziwie praski Smichov i Žižkov

Autentycznych, żywych czeskich pivnici należy jednak szukać poza opanowanym przez turystów śródmieściem. Świat dawnych piwiarni z bezpretensjonalną, swojską atmosferą zachował się w Žižkovie. Ta całkowicie odmienna od zabytkowego centrum, miejscami lekko zapomniana dzielnica, przypomina warszawską Pragę. Szczyci się największą w całej czeskiej Pradze liczbą piwiarni. Ten rejon miasta nazywany Wolną Republiką Žižkov to właściwie jedna wielka piwiarnia. Tamtejsze lokale to mieszanka autentycznych piwiarni czeskich.

Warta uwagi jest tu np. piwiarnia U Sadu. Można też odwiedzić Akropolis, ale nie można nie zajrzeć do schowanego w zaułku surrealistycznego lokalu U Vystřeleného oka (Pod Wystrzelonym Okiem).

Na drugim brzegu Wełtawy, na Małej Stranie na uwagę zasługuje na przykład XVI-wieczna piwiarnia U Glaubic (Pod Gołębicą), czy niewielkie piwiarnie o wyrazistej, luźnej i przyjaznej atmosferze U Hrocha (Pod Hipopotamem) i U Kocoura (Pod Kotem).

Uważaj co zamawiasz

W Pradze trafimy na kilka gatunków złotego z pianką. Do każdej z piwiarni przypisana jest jakaś konkretna marka piwa i nie uda nam się zamówić w tym miejscu nic innego. Co więcej, jeśli w danym rejonie Pragi dominuje określone piwo, popełnimy faux pas jeśli zapytamy o konkurencyjny trunek.

Na przykład w dzielnicy Smichov sąsiadującej z leżącą opodal centrum Małą Straną króluje Staropramen. Do dziś produkuje się tam piwo w istniejącym od 1869 roku legendarnym browarze Staro pramen. Działa przy nim multimedialne muzeum, gdzie można przyjrzeć się tradycyjnemu sposobowi wytwarzania tego trunku i poznać tajemnice związane z historią piwa smichovskiego, które pijał już dobry wojak Szwejk.

W tej części Pragi nie należy zamawiać raczej innego złocistego napoju z pianką niż najbardziej praskiego z czeskich piw - Staropramena. Producent stworzył nawet sieć lokali autorskich Potrefená Husa Bars, które w odróżnieniu od typowych mrocznych piwiarni, charakteryzuje nowoczesny wystrój wnętrz. Choć w kosmopolitycznych Potrefená Husa Bar znajdują się też elementy typowe dla czeskiej piwiarni. Można w nich spotkać i porozmawiać z rodowitymi prażanami. Panuje tam swojski klimat, a goście utrzymują ze sobą bezpośredni kontakt. W żadnych z czeskich piwiarni nie istnieją z resztą podziały społeczne, a Czesi celebrują spędzany w nich wolny czas.
--
Artykuł pochodzi z serwisu Publikuj.org, kliknij tutaj aby go zobaczyć.

TRENDY W TURYSTYCE, czyli wakacyjne plany Polaków na 2013 r

TRENDY W TURYSTYCE, czyli wakacyjne plany Polaków na 2013 r

Autorem artykułu jest agencja 9.90 PR


W zeszłym roku Turcja, Egipt, Tunezja, w tym sezonie do czołówki weszła. Kenia! Pomimo strachu przed kryzysem, Polacy nadal chętnie podróżują, także w najdalsze rejony świata.

Choć coraz częściej w przypadku zagranicznych wyjazdów wybieramy własny samochód, to jednak linie lotnicze okazały się przewoźnikiem najchętniej wybieranym przez turystów. Jak będzie w tym roku? Dokąd planujemy się wybrać i jaki środek lokomocji wybierzemy?

Kryzys nie tak straszny


Wbrew oczekiwaniom sceptyków ubiegłoroczny sezon wakacyjny okazał się pomyślmy dla turystki. W jednym z raportów Polskiego Związku Organizatorów Turystyki z roku 2012, możemy przeczytać, że Polacy nie przestraszyli się kryzysu i o wiele chętniej niż w roku 2011 wybierali podróże międzykontynentalne. Do Turcji, która znalazła się na pierwszym miejscu wśród celów naszych wakacji, poleciało o 22% więcej podróżnych niż rok wcześniej. Prawdziwe oblężenie polskich turystów przeżył także Egipt - do kraju nad Nilem udało się ponad 90% więcej Polaków niż latem 2011.

Najbliższy sezon

Według najnowszego raportu Polskiego Związku Organizatorów Turystki w 2013 roku królować będzie Egipt. Już teraz do kraju faraonów wybiera się prawie 20% wszystkich planujących podróż w sezonie 2013. Wśród miejsc docelowych, poza granicami naszego kontynentu, w czołówce znajduje się również Turcja. Coraz chętniej stawiamy także na miejsca mniej popularne i bardziej egzotyczne. Częściej wybieramy się w podróż do Kenii, na Dominikanę, a także planujemy wczasy na Wyspach Zielonego Przylądka, czy w Tajlandii. To właśnie Bangkok może okazać się hitem tego sezonu. Warto także odnotować, że w porównaniu do roku 2012, sprzedaż biletów już wzrosła o ponad 80%.

Najpopularniejsze podróże lotnicze

Choć Polacy coraz częściej przesiadają się do własnych samochodów, podróżowanie samolotem wciąż jest najbardziej popularnym i wygodnym środkiem transportu.

Lot samolotem to komfort i bezpieczeństwo tłumaczy Ewa Bednarek z whynotfly.pl, internetowego centrum zakupu biletów lotniczych. Polakom zależy na tym, aby podróż była przyjemna i nie trwała długo. Szczególnie ważne jest to w przypadku, gdy na wakacje udaje się cała rodzina. Dla dzieci wielogodzinna jazda samochodem lub autokarem jest bardzo męcząca. W przypadku samolotu pierwszy lot jest zawsze ciekawym i niezapomnianym przeżyciem.

Bilety lotnicze, w porównaniu do sytuacji sprzed kilkunastu lat, są dużo tańsze, przez co dostępne dla coraz większej ilości turystów. Miejsca, do których podróż nawet nie śniła się naszym rodzicom i dziadkom, są teraz na wyciągnięcie ręki.

W tym sezonie coraz bardziej widoczny będzie nowy trend związany nie tyle z wybieranymi przez nas destynacjami, co ze sposobami spędzania wolnego czasu. Coraz więcej naszych rodaków chce poznawać obyczaje, kulturę i zabytki miejsc, które odwiedza. Czas wakacyjny ma kształcić i wzbogacać wnętrze, a nie polegać tylko na leżeniu pod palmami dodaje Ewa Bednarek.

Podróże kształcą

W zeszłym roku wybrałam się na wakacje do USA mówi Michalina Sobolewska, studentka III roku turystyki i rekreacji Akademii Wychowania Fizycznego w Krakowie. Bilety zabukowałam ponad pół roku wcześniej, dzięki czemu podróż kosztowała mnie taniej niż wakacje w Polsce. Od września mam rezerwacje na wakacyjną podróż do Bangkoku. Podróże międzykontynentalne są coraz bardziej dostępne dla młodych ludzi. Sama podróżuje z przyjaciółmi ze studiów. Wystarczy tylko odpowiednio wcześnie zaplanować podróż, by przeżyć wakacje życia!

Nie chodzi tylko o dostępność tanich lotów. Coraz częściej kierujemy się znanym przysłowiem: "podróże kształcą".

Uwielbiam uczyć się obcych języków, czym bardziej egzotyczne, tym lepiej twierdzi Michalina.
Jest to jedna z najbardziej rozwijających dziedzin: poszerza horyzonty i pozwala na komunikacje z ciekawymi ludźmi z całego świata. Opanowałam już hiszpański oraz grecki, teraz marzy mi się tajski, stąd też cel moich tegorocznych wakacji.

Egzotyka po sąsiedzku

Nie wszyscy jednak rozpoczynają swoje podróżnicze przygody od lotu do Afryki czy na Daleki Wschód. Do łask polskich turystów wraca Europa. Nie chodzi tu jednak o dotychczasowe kierunki marzeń: Hiszpanie czy Włochy (choć te nadal są w czołówce). Coraz częściej dostrzegamy magię pomijanych dotąd w naszych planach południowych sąsiadów: Czech i Słowacji, a także rozkwitającą Czarnogórę. Bałkany przestają kojarzyć się z działaniami zbrojnymi teraz jest to miejsce dla prawdziwych pasjonatów. Może powoli przestajemy marzyć o palmach, a zaczynamy dostrzegać atrakcyjność kultury danego kraju i jego mieszkańców folkloru, muzyki, smaków i gościnności ludzi?

Styczeń nie zapowiada ciężkiego roku dla turystyki. Od kilku lat słyszymy o tym, że kryzys depcze nam po piętach. Czy damy się zastraszyć i zrezygnujemy z wakacji marzeń? Oby nie.

Marcin Dziubek
--
Artykuł pochodzi z serwisu Publikuj.org, kliknij tutaj aby go zobaczyć.

Mauretania - co warto zobaczyć

Mauretania - co warto zobaczyć

Przedstawiam całkowicie subiektywny przewodnik najciekawszych miejscach w Mauretanii. Dodam tylko, że Mauretanii miastom-wsiom-osadom daleko do najgorszych nawet kurortów. Mauretania ciągle pozostaje poza turystycznym szlakiem. I dlatego jest taka ciekawa.
Chinguetti - wydaje się jednym z najciekawszych miast w Mauretanii, co potwierdza także wpis na Listę Światowego Dziedzictwa Kultury UNESCO. Precyzując, na Liście umieszczono starą, obecnie niezamieszkaną część miasta, z domami z gliny i kamienia, których początki sięgają XIII wieku. To tutaj znajduje się także zabytkowy meczet i biblioteka, która z zewnątrz nie wygląda jakby miała przechowywać takie skarby mowa o średniowiecznych, misternie sporządzonych manuskryptach z tekstami z Koranu. Można zaryzykować stwierdzenie, że to jedno z ciekawszych miast w tej części Afryki.

Nouadhibbou - oprócz cmentarzyska wraków, i stacji kolejowej, z której rusza najdłuższy pociąg na świecie, nie ma tam nic do zobaczenia, mimo że to drugie pod względem liczby mieszkańców miasto w Mauretanii (ok. 80 000).

Pociąg Nouadhibbou - Zuwirat Przejazd najdłuższym pociągiem na świecie prawie 3 km długości należy bez wątpienia do największych atrakcji turystycznych Mauretanii. Zwłaszcza jeśli jest to podróż w jednej z dwustu dostępnych węglarek. Mauretańska kolej nie należy do przesadnie rozbudowanych pociąg kursuje jedynie na trasie Nouadhibou Zuwirat, zatrzymując się na stacjach w Choum i Fderik. Przewóz pasażerów jest jakby dodatkiem do właściwej funkcji pociągu transportu rudy żelaza z kopalni znajdujących się w regionie Adrar do portu w Nouadhibou, skąd surowiec jest transportowany dalej. Właścicielem kolei jest firma wydobywcza SNIM, która jednocześnie zarządza całą infrastrukturą.

Terjit - niewielka, ale zjawiskowa oaza położona około 40 km od Ataru. To dobre miejsce na jednodniowy wypoczynek i chwile odetchnienia od wszechobecnego pustynnego krajobrazu. Spomiędzy niewielkich skupisk palm daktylowych wytryskują gorące i zimne źródła, w których można sobie do woli hasać i kontemplować rześką wodę w kraju, gdzie bywa ona luksusem (nawiasem mówiąc, w Mauretanii jest tylko jedna rzeka stała Senegal, reszta to rzeki okresowe pojawiające się tylko w porze deszczów).

Podsumowując: Mauretania to niezwykle ciekawy kraj, choć bardzo trudny do podróżowania. należy uzbroić się w cierpliwość i przygotować na wiele niewygód. Gra jest jednak warta świeczki wytrwałym Mauretania, podobnie jak i inne kraje Afryki, potrafi się odwdzięczyć.

Żródło: www.etraveler.pl
--
Artykuł pochodzi z serwisu Publikuj.org, kliknij tutaj aby go zobaczyć.

Żywiec i jego największe atrakcje

Żywiec i jego największe atrakcje

Beskid Żywiecki, leżący pomiędzy górnym biegiem Soły i Skawy, jest najwyższą po Tatrach grupą górską w polskich Karpatach. Babia Góra, najwyższy szczyt w Beskidach, razem z Babiogórskim Parkiem Narodowym, zaliczana jest do największych atrakcji krajoznawczych nie tylko południowej Polski.
W cieniu wyniosłych szczytów i sąsiedztwie malowniczych hal rozłożyły się urokliwe wioski oraz mieściny, do których wiodą wijące się przez doliny, lasy oraz przełęcze drogi. Ślady kultury góralskiej przetrwały tu do dziś w budownictwie, gwarze i obrzędach.

Trzydziestotysięczny Żywiec, położony ok. 20 km na południe od Bielska, kojarzy się dziś przede wszystkim z marką popularnego piwa wytwarzanego w miejscowym browarze. Jest to miasto z tradycjami, ciekawymi zabytkami, położone w sąsiedztwie Jeziora Żywieckiego- sztucznego zbiornika utworzonego przez spiętrzenie Soły w malowniczej górskiej dolinie.

Żywiecki rynek otoczony jest malowniczymi, niewysokimi kamieniczkami, nad którymi góruje ratusz. W południowo-zachodnim rogu stoi kamienna dzwonnica z czterema wyraźnie rozdzielonymi kondygnacjami, zwieńczona ostrosłupowym dachem. Nawiązuje do architektury gotyckiej, pochodzi jednak z I połowy XVIII

W głębi za dzwonnicą znajduje się zabytkowy kościół Wniebowzięcia NMP, pochodzący z I połowy XV wieku, którego obecny wygląd jest efektem późniejszej o sto lat renesansowej przebudowy. Jest to jeden z najcenniejszych przykładów tak wyraźnie zachowanych elementów architektury renesansowej wśród kościołów nie tylko południowej Polski. Strzelista wieża (45m wysokości bez hełmu) dzielona na siedem kondygnacji, z renesansowym boniowaniem i arkadową hurdycją, to dzieło włoskiego architekta G. Rucciego. We wnętrzu jest barokowe wyposażenie, a w lewym ołtarzu bocznym znajduje się gotycka płaskorzeźba Zaśnięcia NMP. Do nawy głównej przylegają kaplice grobowe należące do rodów władających Żywcem: XVII-wieczna Komorowskich i XX-wieczna Habsburgów.

Wspaniałym obiektem jest zamek, zbudowany przez Komorowskich w XVI wieku w styku renesansowym, był później wielokrotnie przerabiany. Fasada nie prezentuje się najlepiej w odróżnieniu od dziedzińca zamkowego. Wchodzi się na niego przez bramę w budynku starego zamku. Zachwyca harmonią renesansowej architektury: trzy kondygnacje misternych krużganków, są jakby miniaturą dziedzińca wawelskiego. Latem w tym pięknym miejscu odbywają się koncerty muzyki dawnej. Z dziedzińca jest wejście do sal wystawowych muzeum. Ekspozycja prezentuje historię miasta i regionu oraz dawną sztukę sakralną.

Naprzeciwko zamku stoi klasycystyczny pałac zbudowany pod koniec XIX w. przez Habsburgów. Parterowy budynek o trzech skrzydłach nosi znamiona subtelnej elegancji. Warto zwrócić uwagę na malowidło na frontowej elewacji, przedstawiające legendę o św. Hubercie, patronie myśliwych. Obecnie część pomieszczeń pełni funkcje reprezentacyjne. W pięknej lustrzanej sali balowej, ze względu na doskonałą akustykę urządzane są koncerty.

Szerokie aleje prowadzą od pałacu w głąb rozległego parku. Założono go w XVIII wieku jako ogród geometryczny (park francuski), a w połowie XIX wieku całkowicie przekomponowano na park krajobrazowy w stylu angielskim - najokazalszy w południowej Polsce (25 ha). Wspaniałe okazy drzew ocieniają parkowe aleje ze stylowymi mostkami przerzuconymi nad strugami. W domku chińskim z XVIII w. czynna jest latem kawiarenka.

Żywieckiego piwa można napić się praktycznie wszędzie (restauracje, kawiarnie, bary). Warto wybrać się do zabytkowego, arcyksiążęcego browaru.




--
Artykuł pochodzi z serwisu Publikuj.org, kliknij tutaj aby go zobaczyć.

czwartek, 11 lipca 2013

Największe atrakcje i najpiękniejsze miejsca Węgier

Największe atrakcje i najpiękniejsze miejsca Węgier - Podróże w Onet


Najpiękniejsze miejsca Węgier



W sercu zjednoczonej Europy, bez kapryśnej, niestałej w uczuciach pogody, z największym jeziorem w tej części kontynentu. Mocna konkurencja dla Chorwacji, ale i polskiego wybrzeża. Ideał na wyciągnięcie ręki? Już dziś wspólnie odkrywamy Węgry.
Przystępne ceny, wyborna kuchnia i malowniczy krajobraz. Wszystko to sprawia, że wyjazd na Węgry to szansa na uzyskanie doskonałej proporcji leniwego wypoczynku oraz aktywnego zwiedzania.
Położenie Węgier w umiarkowanej strefie klimatycznej pozwala na poznawanie kraju przez cały rok. Tymczasem, zapraszamy do galerii, w której prezentujemy to, czego pominąć tutaj nie sposób.
Zobaczcie największe atrakcje Węgier!
oprac. Paulina Bartosińska
Zobacz galerię »
Polecamy także:
Scenę pokochał dopiero na starość
W sercu zjednoczonej Europy, bez kapryśnej, niestałej w uczuciach pogody, z największym jeziorem w tej części kontynentu. Mocna konkurencja dla Chorwacji, ale i polskiego wybrzeża. Ideał na wyciągnięcie ręki? Już dziś wspólnie odkrywamy Węgry.
Przystępne ceny, wyborna kuchnia i malowniczy krajobraz. Wszystko to sprawia, że wyjazd na Węgry to szansa na uzyskanie doskonałej proporcji leniwego wypoczynku oraz aktywnego zwiedzania.
Położenie Węgier w umiarkowanej strefie klimatycznej pozwala na poznawanie kraju przez cały rok. Tymczasem, zapraszamy do galerii, w której prezentujemy to, czego pominąć tutaj nie sposób.
Zobaczcie największe atrakcje Węgier!

Zamki, termy i Janosik

Zamki, termy i Janosik

Oravsky Hrad  
Oravsky Hrad Foto: www.slovakia.travel
Mamy wolny ty­dzień i po­mysł, żeby po­je­chać na Sło­wa­cję (bo bli­sko i jest mnó­stwo do zwie­dza­nia). Tym razem jed­nak po­sta­na­wia­my zwie­dzić ją nieco ina­czej - nie bie­gać po Ta­trach Wy­so­kich, ale zo­ba­czyć coś wię­cej. De­cy­du­je­my się na wer­sję "trzy w jed­nym".
Tak więc jeśli góry, to naj­pięk­niej­sza do­li­na tego kraju - Do­li­na Vrat­na; jeśli zwie­dza­nie, to naj­bar­dziej ro­man­tycz­ne ruiny i naj­bar­dziej ba­śnio­wy zamek; jeśli zaś re­laks, to naj­cie­ka­wiej po­ło­żo­ne uzdro­wi­sko - Ra­jecké Te­pli­ce. Wszyst­ko leży na jed­nej tra­sie, a więc w drogę.

Po prze­kro­cze­niu  gra­ni­cy w Chyż­nem je­dzie­my przez małe miej­sco­wo­ści Orawy: Trste­nę (Trzcia­nę), Tvrdošin (Twar­do­szyn), Ora­vsky Pod­za­mok (Oraw­skie Pod­zam­cze) i Dolny Kubin. Na dwie go­dzi­ny za­trzy­mu­je­my się w trze­ciej z nich (34 ki­lo­me­try od przej­ścia gra­nicz­ne­go). Oraw­ski zamek zbu­do­wa­no na wy­so­kiej skale, którą z jed­nej stro­ny opły­wa­ją wody rzeki Orawy, z dru­giej - as­falt szosy. Naj­star­sza część twier­dzy znaj­du­je się na naj­wyż­szym z trzech skal­nych ta­ra­sów, dzie­li ją od lu­stra wody 140 me­trów. Po wej­ściu przez bramę warto zaj­rzeć do ma­łe­go ko­ściół­ka z za­cho­wa­ny­mi sar­ko­fa­ga­mi ro­dzi­ny Tu­rzów (Tu­rzo­nów), która wła­da­ła zam­kiem i oko­li­cą przez więk­szą część jego hi­sto­rii.
Z naj­wyż­szej kon­dy­gna­cji zamku oneg­daj strą­ca­no w prze­paść nie­wia­sty po­dej­rza­ne o czary. Te, które zgi­nę­ły, uzna­wa­no za nie­win­ne; te, które prze­ży­ły… cóż, hi­sto­ria mil­czy o ta­kich przy­pad­kach.

Wrota Wagu

Je­dzie­my dalej drogą wio­dą­cą nad rzeką Orawą. Je­śli­by­śmy wy­bra­li jazdę po­cią­giem, je­cha­li­by­śmy teraz dwu­wa­go­no­wą ko­lej­ką aż do Kral’ovan (Kra­lo­wan). W nich prze­siad­ka na po­ciąg do Žiliny. Z Kral’ovan je­dzie­my na Vrut­ky i ka­mie­nio­ło­my Dubna Skała. Tuż za nimi za­czy­na się Prze­łom Strečniań­ski (Strecz­niań­ski), zwany Wro­ta­mi Wagu. Rzeka przez je­de­na­ście ki­lo­me­trów wije się wśród pię­trzą­cych się po obu stro­nach gór. Wag dzie­li pasmo Małej Fatry na dwie czę­ści: lučniań­ską (lucz­niań­ską) i kry­wań­ską. Przy wy­so­kiej wo­dzie można tam­tę­dy spły­wać tra­twa­mi. Naj­pięk­niej­szy wi­do­ko­wo, po­rów­ny­wal­ny z na­szym prze­ło­mem Du­naj­ca, jest ostat­ni od­ci­nek - Domašyński Me­an­der. Tuż za nim widać parę straż­ni­ków Wagu: zamki po obu stro­nach rzeki. Za­trzy­mu­je­my się w Strečnie (Strecz­nie), na małym par­kin­gu nie­da­le­ko zamku. Wspi­na­my się na górę i przez drew­nia­ny most wcho­dzi­my na zamek. Na zwie­dze­nie od­re­stau­ro­wa­ne­go w du­żych frag­men­tach zamku i po­zo­sta­łych ruin warto za­re­zer­wo­wać około go­dzi­ny. Żeby się do­stać do dru­giej wa­row­ni, trze­ba przejść na drugą stro­nę Wagu chy­bo­tli­wą kład­ką. Wy­star­czy pół­go­dzin­ny spa­cer, by dojść do pod­nó­ża za­le­sio­nej góry zam­ko­wej, na szczy­cie któ­rej znaj­du­ją się ruiny Sta­re­go Hradu. Reszt­ki murów i baszt stoją na wą­skim grze­bie­cie, z otwo­rów okien­nych - dwie­ście me­trów niżej widać załom Wagu. W ro­man­tycz­nych ru­inach można prze­no­co­wać, w rogu daw­nej sali leżą na­szy­ko­wa­ne chrust i za­pał­ki. Wodę można za­czerp­nąć ze stru­mie­nia pod wzgó­rzem. Zo­sta­wia­my jed­nak tę atrak­cję na inną oka­zję. Spie­szy­my się, żeby do­je­chać do Ter­cho­vej, ro­dzin­nej wsi Ja­no­si­ka.

Naj­pięk­niej­sza do­li­na

Ter­cho­va, mała mie­ści­na, leży nie­mal u wrót na­sze­go celu - Do­li­ny Vrat­nej, ale za­trzy­mu­je­my się wła­śnie tutaj, bo chce­my prze­no­co­wać we wsi, w któ­rej w roku 1688 przy­szedł na świat jeden z naj­sław­niej­szych zbój­ni­ków - Ja­no­sik. Był żoł­nie­rzem ce­sar­skiej armii, potem straż­ni­kiem na zamku w nie­od­le­głej Bytčy (Byt­czy), wresz­cie kom­pa­nem hersz­ta zbój­ni­ków, To­ma­sza Uchorčika. Gdy prze­jął hersz­to­wa­nie, zbó­jo­wał pół­to­ra roku, po schwy­ta­niu zo­stał stra­co­ny. W małym mu­zeum ze­bra­no tro­chę eks­po­na­tów: ży­cio­rys, pi­sem­ny wyrok śmier­ci, mapę zbó­jec­kich "do­ko­nań". Miej­sce to ożywa pod­czas Ja­no­si­ko­wych Dni - wiel­kiej im­pre­zy, fe­sti­wa­lu folk­lo­ry­stycz­ne­go, który od­by­wa się w Ter­cho­vej od 44 lat, na po­cząt­ku sierp­nia. Kilka ty­się­cy gości okla­sku­je wtedy w miej­sco­wym am­fi­te­atrze (wbu­do­wa­nym w zbo­cze jed­nej z gór) ze­spo­ły nie tylko sło­wac­kie, cze­skie, mo­raw­skie, lecz także pol­skie i wę­gier­skie.
Na Do­li­nę Vrat­ną mamy tylko trzy dni, więc mu­si­my się spie­szyć. Do­li­na za­czy­na się nieco ponad ki­lo­metr od cen­trum Ter­cho­vej. Idzie­my drogą przez Tiesňavy (Tiesz­na­wy): wąwóz, któ­rym pły­nie rzecz­ka Vrat­nian­ka i pro­wa­dzi as­fal­tów­ka. W naj­węż­szym miej­scu ścia­ny dzie­li od sie­bie tylko kilka me­trów. Za most­kiem par­king, skąd za­czy­na­ją się dwa tu­ry­stycz­ne szla­ki. Wy­bie­ra­my ten pro­wa­dzą­cy w prawo. Ostro w górę wie­dzie "zbój­nic­ki chod­nik". Obok naj­pięk­niej­sze for­ma­cje skal­ne w oko­li­cy: Mnich (inna nazwa - Ka­pu­cyn), Oko Cza­row­ni­cy (otwór w po­dłuż­nej skale, Wiel­błą­dzi­ca i - jak żeby ina­czej - Ja­no­si­ko­we Łoże. Go­dzi­na wspi­nacz­ki, potem już nieco ła­god­niej­szy szlak pro­wa­dzi nas w las; szla­kiem po trzech kwa­dran­sach do­cho­dzi­my na szczyt So­ko­lie (1172 m). Potem zbie­ga­my w dół do przy­stan­ku au­to­bu­so­we­go Stary dwór. Jeśli do­pi­sze po­go­da, warto za­li­czyć jak naj­wię­cej gór ota­cza­ją­cych do­li­nę. Do­li­na Vrat­na (vrata to wrota, brama) ma kształt li­te­ry L. Ota­cza ją swo­isty "kok­tajl" gór­ski. Są tutaj szczy­ty o wy­bit­nie ta­trzań­skim cha­rak­te­rze (Velky i Maly Roz­su­tec), skal­ne for­ma­cje, przy­po­mi­na­ją­ce Pie­ni­ny (Bo­bo­ty, So­ko­lie), za­le­sio­ne zbo­cza, po­dob­nie jak w Be­ski­dach, i po­kry­te ja­go­dzi­na­mi, ni­czym na po­ło­ni­nach biesz­czadz­kich (Po­łu­dnio­wy Gruń, Stoh, czyli Stog).
Na końcu dłuż­sze­go ra­mie­nia do­li­ny znaj­du­je się Chata Vrat­na. Kil­ka­set me­trów za nią mały sym­bo­licz­ny cmen­ta­rzyk ofiar gór. Nowa ko­lej­ka gon­do­lo­wa, zbu­do­wa­na na miej­scu wy­cią­gu krze­seł­ko­we­go, wy­wo­zi nas pra­wie na szczyt Chle­bu. Wy­cho­dzi­my naj­pierw na naj­wyż­szy szczyt Małej Fatry - Wiel­ki Kry­wań (1709 m). Gdy­by­śmy po­szli kilka go­dzin dłu­żej, do­szli­by­śmy gra­nią do po­kry­te­go ko­so­drze­wi­ną Su­che­go (1267 m), schro­ni­ska pod Su­chym i dalej, scho­dząc w dół, do Sta­re­go Hradu, który zwie­dza­li­śmy po­przed­nie­go dnia - żal, że nie mamy tyle czasu. Zatem po­wrót na Chleb i idzie­my gra­nią na Po­łu­dnio­wy Gruń, z niego zaś zbie­ga­my do schro­ni­ska Chata na Gruni. Bu­dy­nek stoi na roz­le­głej hali (zimą to mekka nar­cia­rzy). Jesz­cze tylko w dół do drogi i ko­niec na ten dzień.
Na­stęp­ne­go dnia naj­bar­dziej "ho­nor­ny" szczyt w do­li­nie - Velky Roz­su­tec (1610 m). Po dwóch i pół go­dzi­ny wspi­nacz­ki (m.​in. łań­cu­chy) je­ste­śmy na górze. Fan­ta­stycz­na pa­no­ra­ma, tuż obok skały Ma­le­go Roz­sut­ca (1343 m), dalej wszyst­kie szczy­ty oka­la­ją­ce Do­li­nę Vrat­ną. Warto sku­sić się też na zdo­by­cie dru­gie­go z Roz­sut­ców.
Na trze­ci dzień zo­sta­wia­my naj­więk­szą chyba atrak­cję Vrat­nej - Diery. Po pol­sku zna­czy to "dziu­ry". Są Górne i Dolne, czę­sto zwie się je Ja­no­si­ko­wy­mi Dziu­ra­mi. To wą­wo­zy skal­ne, wą­skie czę­sto tylko na metr, przez które po­pro­wa­dzo­no szlak. Idzie­my ścież­ka­mi, me­ta­lo­wy­mi kład­ka­mi, drew­nia­ny­mi most­ka­mi i dra­bi­na­mi; obok nas i pod nami szumi woda po­to­ków i ma­łych wo­do­spa­dów. Wra­ca­my wzdłuż po­to­ku Bia­łej Wody do Ter­cho­vej. Nad mia­stecz­kiem gó­ru­je kil­ku­me­tro­wej wy­so­ko­ści, błysz­czą­cy w słoń­cu po­mnik Ja­no­si­ka. Na ko­la­cję idzie­my do karcz­my "Stary Majer". Nie­moż­li­wie nie­die­te­tycz­nie tu kar­mią, ale za to jak smacz­nie!

Ba­śnio­wy zamek

Nie­ca­łe 25 ki­lo­me­trów mamy do Žiliny, sto­li­cy wo­je­wódz­twa. Za­trzy­mu­je­my się na krót­ko. Na tyle, żeby przejść się od­no­wio­nym pa­sa­żem pro­wa­dzą­cym od dwor­ca ko­le­jo­we­go do schod­ków przy ko­ście­le i nimi na rynek. Oto­czo­ny pod­cie­nia­mi i ar­ka­da­mi jest je­dy­nym chyba god­nym miej­scem mia­sta. Jemy prze­pysz­ne lody i dalej w drogę. Ko­lej­ny cel na­szej wy­pra­wy - Ra­jecké Te­pli­ce (Cie­pli­ce Ra­jec­kie) - to świet­ny punkt wy­pa­do­wy na wy­ciecz­ki pie­sze, ro­we­ro­we i sa­mo­cho­do­we. Ota­cza­ją go z jed­nej (za­chod­niej) stro­ny wa­pien­ne Stra­żo­vske Vrchy (Szczy­ty Stra­żow­skie) typu do­lo­mi­to­we­go; z dru­giej - Su­lo­vskie Wier­chy; z trze­ciej wresz­cie - pasmo lučań­skie Małej Fatry. Moż­li­wo­ści wy­cie­czek więc mnó­stwo. Uroki uzdro­wi­ska, per­spek­ty­wa ma­sa­ży i ja­cuz­zi roz­le­ni­wia­ją. Gór mo­że­my mieć tro­chę dość, je­dzie­my więc - w prze­rwie mię­dzy ką­pie­la­mi w go­rą­cych wo­dach - na jedną tylko wy­ciecz­kę. Za­ko­cha­ni w zam­kach, chce­my zo­ba­czyć ten uwa­ża­ny za naj­bar­dziej baj­ko­wy - w Boj­ni­cach.
Bryła zamku pa­ła­cu rze­czy­wi­ście przy­po­mi­na tę z czo­łów­ki fil­mów Di­sneya. Za­koń­czo­ne ostry­mi da­cha­mi wieże i wie­życz­ki, blan­ki wień­czą­ce mury od­bi­ja­ją­ce się w sta­wie oto­czo­nym par­kiem. Duże, łu­ko­wa­te otwo­ry okien­ne, wiel­ka brama. Szko­da, że nie mo­że­my zo­stać do nocy - można wtedy zwie­dzać zamek z "du­cha­mi". Wi­zy­ta za dnia zaj­mu­je ponad pół­to­rej go­dzi­ny; potem jesz­cze sesja zdję­cio­wa z "baj­ko­wą" bu­dow­lą w tle...
Ty­dzień minął szyb­ko, ale ina­czej niż zwy­kle na Sło­wa­cji. Bo były i góry - co oczy­wi­ste w tym kraju - i termy (rów­nie zwy­czaj­ne na Sło­wa­cji) i nie­ba­nal­nej urody zamki i... Ja­no­sik. I taka też jest Sło­wa­cja.

Cztery dni w słowackich Tatrach

 

Cztery dni w słowackich Tatrach

Wysokie Tatry, Rysy  
Wysokie Tatry, Rysy Foto: www.slovakia.travel
- Ahoj! - wy­mie­nia­my po­zdro­wie­nia z mi­ja­ją­cy­mi nas dziew­czy­na­mi. Nie, nie je­ste­śmy na morzu. Wręcz prze­ciw­nie - w gó­rach, na do­da­tek w kraju, który do morza nie ma do­stę­pu. "Ahoj!" to po pro­stu sło­wac­kie "cześć".

Przy­je­cha­li­śmy na Sło­wa­cję na prze­dłu­żo­ny week­end. Ekipa jest dość zróż­ni­co­wa­na - za­rów­no wie­ko­wo, kon­dy­cyj­nie, jak i pod wzglę­dem za­in­te­re­so­wań. Wszy­scy jed­nak mamy ten sam cel - jak naj­wię­cej zo­ba­czyć.

I dzień - Na­miast­ka et­no­gra­fii

Chcąc do­brze wy­ko­rzy­stać dzień na do­jazd, naj­pierw sta­je­my na sesję zdję­cio­wą w miej­sco­wo­ści Oraw­ski Pod­za­mok, gdzie na im­po­nu­ją­cej skale wzno­si się ma­low­ni­czy zamek, a potem wpa­da­my do Wil­ko­liń­ca (ok. 8 km na po­łu­dnie od mia­sta Ru­żom­be­rok). Ta wpi­sa­na na Listę Świa­to­we­go Dzie­dzic­twa UNE­SCO wio­ska sta­no­wią­ca re­zer­wat ar­chi­tek­tu­ry drew­nia­nej, nie jest ty­po­wym skan­se­nem - w sta­rych, za­byt­ko­wych cha­łu­pach na stałe miesz­ka około 30 miesz­kań­ców. Wszyst­kie bu­dyn­ki są tu z drew­na - je­dy­ny wy­ją­tek sta­no­wi mu­ro­wa­ny ko­ściół. Na oto­czo­nej gó­ra­mi łące pasie się stado owiec, ko­bie­ci­ny w chust­kach plot­ku­ją opar­te o płot, w przy­do­mo­wych ogród­kach drze­wa ugi­na­ją się pod cię­ża­rem owo­ców.

Urze­ka nas ta siel­skość, ale je­dzie­my zo­ba­czyć jesz­cze jeden za­by­tek, znaj­du­ją­cy się ok. 10 km od Lip­tow­skie­go Mi­ku­la­sza w miej­sco­wo­ści Świę­ty Krzyż, ko­ściół "ar­ty­ku­lar­ny". Dziw­na nazwa ozna­cza, że wy­bu­do­wa­no go zgod­nie z "ar­ty­ku­ła­mi" wy­da­ny­mi w 1681 roku przez ce­sa­rza Le­opol­da I. Nie­chęt­ny ewan­ge­li­kom mo­nar­cha zga­dzał się na wzno­sze­nie świą­tyń je­dy­nie na skra­ju wsi, przy czym nie mogły być one mu­ro­wa­ne, a okres ich bu­do­wy nie mógł prze­kro­czyć roku. Aż trud­no uwie­rzyć, że mo­gą­cy po­mie­ścić 6 tys. osób drew­nia­ny ko­ściół w Świę­tym Krzy­żu wy­bu­do­wa­no bez uży­cia gwoź­dzi w ciągu 9 mie­się­cy!

Ale oto w końcu do­cie­ra­my do na­szej bazy - Ta­tra­lan­dii, co ozna­cza słyn­ny aqu­apark na obrze­żach Lip­tow­skie­go Mi­ku­la­sza (165 km od Kra­ko­wa), z "wio­ską wa­ka­cyj­ną" pełną dom­ków do wy­na­ję­cia. Wie­czór spę­dza­my oczy­wi­ście na ba­se­nach. Li­czy­my, że ter­mal­na, bo­ga­ta w mi­ne­ra­ły woda da nam za­strzyk ener­gii na am­bit­ny na­stęp­ny dzień.

II dzień - Cho­pok - U nie­to­pe­rzy, co w gó­rach miesz­ka­ją

Tego dnia od­kry­wa­my uroki Ni­skich Tatr, które wbrew na­zwie wcale nie są "ni­skie"! Za­czy­na­my od zdo­by­wa­nia Cho­po­ka (2024 m), góry ko­ja­rzo­nej głów­nie przez nar­cia­rzy. W gło­so­wa­niu czy na nią wcho­dzi­my, czy wjeż­dża­my zda­nia mamy po­dzie­lo­ne, ale osta­tecz­nie de­cy­du­je­my że dzię­ki krze­seł­kom zy­ska­my na cza­sie i bę­dzie­my mogli zro­bić dłuż­szą trasę w szczy­to­wych par­tiach ma­sy­wu.

Po krót­kiej sesji zdję­cio­wej na ska­li­stym wierz­choł­ku i po­dzi­wia­niu roz­le­głej pa­no­ra­my (do­sko­na­le widać Tatry "wła­ści­we" z rzu­ca­ją­cym się w oczy cha­rak­te­ry­stycz­nym trój­ką­tem Kri­va­nia, na­ro­do­wej góry Sło­wa­ków) wy­ru­sza­my na Ďumbier - naj­wyż­szy szczyt w ca­łych Ni­skich Ta­trach (2043 m; czas przej­ścia z Cho­po­ka - ok. 1,5 godz.).
Na obiad scho­dzi­my do po­ło­żo­ne­go po po­łu­dnio­wej stro­nie góry schro­ni­ska zwa­ne­go ofi­cjal­nie "Chata MR Štefánika pod Ďumbie­rom" (swoją drogą sym­pa­tycz­ne miej­sce na noc­leg). Pa­ła­szu­jąc "pa­la­cin­ky" (na­le­śni­ki) do­cho­dzi­my do wnio­sku, że mamy cał­kiem dobry czas, może więc sko­czy­my do już nie­da­le­kiej w sumie Ja­ski­ni Mar­twych Nie­to­pe­rzy? Pro­blem w tym, że sa­mo­cho­dy zo­sta­wi­li­śmy w De­mia­now­skiej Do­li­nie, co ozna­cza że po znacz­nej utra­cie wy­so­ko­ści czeka nas po­now­ne wdra­py­wa­nie się na grań Ďumbie­ra, a potem dłu­gie scho­dze­nie na no­gach, bo krze­se­łek w tym re­jo­nie już nie ma. W tej sy­tu­acji ekipa nam się dzie­li - kto chce, wraca wcze­śniej, ja z grupą "am­bit­nych" go­ni­my do ja­ski­ni (trze­ba brać pod uwagę kon­kret­ne go­dzi­ny wstę­pów). W prze­ci­wień­stwie do in­nych sło­wac­kich ja­skiń, gdzie cho­dzi się po wy­be­to­no­wa­nych chod­ni­kach, tutaj zwie­dza­nie ma formę bar­dziej "przy­go­do­wą". Do­sta­je­my spe­cjal­ne kom­bi­ne­zo­ny i kaski, po czym pro­wa­dze­ni przez prze­wod­ni­ka oglą­da­my pod­ziem­ne kom­na­ty przy świe­tle lamp kar­bi­do­wych. Wkrót­ce wy­ja­śnia się, skąd dziw­na nazwa - rze­czy­wi­ście zna­le­zio­no tu licz­ne kości nie­to­pe­rzy; nie­któ­re sprzed 6 tys. lat! Żywe nie­to­pe­rze zresz­tą też tu są.
Po­wrót do par­kin­gu na tzw. Za­hrad­kach nie­któ­rym z nas daje tro­chę w kość, ale wszy­scy uzna­je­my: "warto było!".

III dzień - Wod­no-li­no­we emo­cje i za­ba­wy w spe­le­olo­gów ciąg dal­szy

Rano - re­laks! Przed­po­łu­dnie prze­zna­cza­my na ba­se­ny Ta­tra­lan­dii - część z nich jest ca­ło­rocz­na, po­go­da więc nie ma zna­cze­nia. Roz­gry­wa­my mecz w wodną siat­ków­kę, spraw­dza­my się na wod­nej (wy­cho­dzą­cej wprost z ba­se­nu) ścian­ce wspi­nacz­ko­wej, apli­ku­je­my sobie dawkę ad­re­na­li­ny na zjeż­dżal­niach, a w mię­dzy­cza­sie leżąc w przy­jem­nie cie­płej wo­dzie po­dzi­wia­my prze­mie­rzo­ne dzień wcze­śniej Ni­skie Tatry.

Po ba­se­nach czas na "Tar­za­nię", czyli są­sia­du­ją­cy z ba­se­na­mi park li­no­wy. W uprzę­żach i ka­skach po­ko­nu­je­my coraz to trud­niej­sze prze­szko­dy za­wie­szo­ne wy­so­ko nad zie­mią. Zjaz­dy na tzw. ty­rol­kach to pest­ka, "scho­dy" za­czy­na­ją się przy wi­szą­cych siat­kach i bu­ja­ją­cych się kład­kach. Ba­wi­my się do­sko­na­le, ale ból mię­śni czu­je­my jesz­cze przez dwa dni.
Po obie­dzie (nasze ulu­bio­ne danie to "vyprážaný syr z ta­tar­skou omačkou" czyli pa­nie­ro­wa­ny ser z fryt­ka­mi i sosem ta­tar­skim) stwier­dza­my, że "dzień bez ja­ski­ni jest dniem stra­co­nym", wsia­da­my więc do sa­mo­cho­du i je­dzie­my do od­da­lo­nej od Lip­tow­skie­go Mi­ku­la­sza o 12 km De­mia­now­skiej Ja­ski­ni Wol­no­ści (po sło­wac­ku "Slo­bo­dy"). W ciągu trwa­ją­ce­go 1 godz. 40 minut zwie­dza­nia (jest też krót­sza wer­sja) prze­cho­dzi­my pod­ziem­ny­mi chod­ni­ka­mi 2,1 km - to i tak tylko nie­wiel­ka część z ma­ją­ce­go ponad 35 km sys­te­mu tu­tej­szych ko­ry­ta­rzy. Prze­wod­nik opo­wia­da o sta­lak­ty­tach i sta­lag­mi­tach, po­ka­zu­je pły­ną­cą dnem ja­ski­ni rzekę. Ża­łu­je­my jed­nak, że nie dane nam już zo­ba­czyć po­ło­żo­nej nie­mal po są­siedz­ku Ja­ski­ni Lo­do­wej do­stęp­nej do zwie­dza­nia wy­łącz­nie do końca wrze­śnia (póź­niej, aż do wio­sny, lo­do­wym for­mom daje się czas na "re­ge­ne­ra­cję").

IV dzień - Ko­zi­ca w szklan­ce

Po Ni­skich Ta­trach czas na Wy­so­kie. Po­go­da jest super, tak więc po­sta­na­wia­my sko­rzy­stać z oka­zji i wje­chać na Łom­nic­ki Szczyt (2634 m), drugi co do wiel­ko­ści w ca­łych Ta­trach, prze­wyż­sza­ją­cy także Rysy. W końcu trze­ba pa­mię­tać, że Sło­wa­cji przy­pa­da dużo więk­sza od na­szej część Tatr (ok. 75% ma­sy­wu).
Wjazd na Łom­ni­cę to cała wy­pra­wa - naj­pierw są gon­dol­ki, potem jesz­cze ma­lut­ki wa­go­nik w pew­nym mo­men­cie za­wie­szo­ny na linie 250 m ponad zie­mią. Z ta­ra­su na szczy­cie widok obłęd­ny - nie tylko na Tatry, także na Pie­ni­ny, Gorce i inne pasma. Znaj­du­je­my też czas na kawę - bądź co bądź "Cafe Dedo", czyli "Dzia­dek" to naj­wy­żej po­ło­żo­na sło­wac­ka ka­wiar­nia.
Z Łom­nic­kie­go Szczy­tu żadne szla­ki nie pro­wa­dzą, ale za to ze Skal­na­te­go Plesa, dokąd zjeż­dża wa­go­nik z Łom­ni­cy, jest ich całe mnó­stwo. Rzut oka na ze­ga­rek i szyb­ka ocena stanu kon­dy­cyj­ne­go grupy spra­wia, że wy­bie­ra­my tzw. Ma­gi­stra­lę Ta­trzań­ską - czer­wo­ny szlak, który do­pro­wa­dza nas na Hre­bie­nok (po pol­sku "Sio­deł­ko"). Po dro­dze za­cho­dzi­my jesz­cze do schro­ni­ska Zam­ko­vske­ho Chata, gdzie część z nas de­gu­stu­je in­try­gu­ją­cy spe­cjał zwany "mle­kiem świ­sta­ka", pod­czas gdy inni wy­bie­ra­ją opcję "kam­zik" czyli "ko­zi­ca". Pierw­sza wer­sja oka­zu­je się ajer­ko­nia­kiem z bitą śmie­ta­ną, druga to ga­tu­nek sło­wac­kie­go piwa. Nie­ste­ty praw­dzi­wych świ­sta­ków czy kozic nie spo­ty­ka­my…
Potem jesz­cze krót­ko po­stój przy Wo­do­spa­dach Zim­nej Wody i oto Hre­bie­nok, a na nim, ku na­szej ra­do­ści - wy­po­ży­czal­nia "ko­lo­bie­żek" jak Sło­wa­cy na­zy­wa­ją hu­laj­no­gi. To naj­szyb­szy i naj­przy­jem­niej­szy spo­sób, by z Hre­bie­no­ka do­stać się po­ło­żo­ne­go w dole mia­stecz­ka Stary Smo­ko­wiec. Do­sta­je­my kaski, od­bla­sko­we ka­mi­zel­ki, na­ko­lan­ni­ki i ochra­nia­cze na dło­nie, po czym wsia­da­my na nasze po­jaz­dy i pę­dzi­my w dół po trzy­ki­lo­me­tro­wej szo­sie. Nawet nasz naj­star­szy nasz uczest­nik (lat 70) jest za­chwy­co­ny!
Nas tym­cza­sem czeka po­wrót do na­szej kwa­te­ry. Ze Smo­kow­ca do Ta­trzań­skiej Łom­ni­cy gdzie mamy sa­mo­cho­dy można do­je­chać "elek­tricz­ką" - no­wo­cze­sną ko­lej­ką łą­czą­cą mia­sta roz­rzu­co­ne u pod­nó­ża Wy­so­kich Tatr. Wie­czo­rem już po raz ostat­ni idzie­my wy­mo­czyć się w ba­se­nach Ta­tra­lan­dii. Nie wia­do­mo, kiedy bę­dzie na­stęp­na oka­zja.

Warto pa­mię­tać:

- Po­da­na trasa to pro­po­zy­cja dla tych, któ­rzy mają mało czasu, ale chcą jak naj­wię­cej zo­ba­czyć. Praw­dzi­wym mi­ło­śni­kom wę­dró­wek, któ­rym za­le­ży na "chło­nię­ciu" at­mos­fe­ry gór po­le­cam sku­pie­nie się na jed­nym ma­sy­wie.
- Po­go­da w gó­rach za­wsze może się zmie­nić, a je­sie­nią szcze­gól­nie. Poza od­po­wied­ni­mi bu­ta­mi oraz ubio­rem uwzględ­nia­ją­cym nawet i śnieg, po­win­ni­śmy mieć ze sobą la­tar­kę (je­sie­nią szyb­ko się ściem­nia), folię NRC (spo­wal­nia wy­chło­dze­nie, np. jeśli komuś się coś sta­nie), no i, ko­niecz­nie na­ła­do­wa­ny (!), te­le­fon ko­mór­ko­wy z wbi­tym nu­me­rem sło­wac­kiej "Hor­skiej Służ­by" (tel. 18 300).
- Od stycz­nia 2009 r. Sło­wa­cja prze­cho­dzi na euro. W związ­ku z tym le­piej nie zo­sta­wać z ko­ro­na­mi - wpraw­dzie można bę­dzie je przez pe­wien czas w sło­wac­kich ban­kach wy­mie­nić (mo­ne­ty do 30 czerw­ca 2009 r., bank­no­ty do końca 2009 r.), ale po co stwa­rzać sobie pro­blem.

Słowackie zamki

 

  Słowackie zamki

Bojnice Bojnice Foto: www.slovakia.travel


Na od­ręb­ny opis za­słu­gu­ją sło­wac­kie zamki. W kraju wiel­ko­ści na­sze­go wo­je­wódz­twa jest ich ponad 200!
Spi­ski Zamek (Spišský hrad) był sie­dzi­bą na­miest­ni­ków wę­gier­skich kró­lów, zwa­nych żu­pa­na­mi. Dziś to naj­więk­sze ruiny w środ­ko­wej Eu­ro­pie. Mury obie­ga­ją po­zba­wio­ne drzew wzgó­rze. Z są­sied­nie­go (Dre­veník, 612 m), roz­ta­cza się wspa­nia­ły widok na zamek oraz pa­no­ra­ma gór z pię­trzą­cy­mi się w od­da­li Ta­tra­mi.
Po­dob­nie jak na Spi­szu, pie­czę nad Orawą spra­wo­wa­li kró­lew­scy żu­pa­ni. Ich re­zy­den­cją był Oraw­ski Zamek (Ora­vský hrad), twier­dza roz­bu­do­wy­wa­na od XII stu­le­cia na bli­sko 120-me­tro­wej skale opa­da­ją­cej pio­no­wym urwi­skiem wprost w wody rzeki Orawy.

Zamek Boj­ni­ce przy­ku­wa uwagę nie­co­dzien­ną bryłą, która na­su­wa sko­ja­rze­nia z czo­łów­ką fil­mów Di­sneya. Boj­nic­ki zamek, po­dob­nie jak ba­war­ski Neu­schwan­ste­in (pier­wo­wzór di­sney­ow­skie­go logo), ma iście baj­ko­wą bryłę. W efek­cie XIX-wiecz­nej prze­bu­do­wy bar­dziej od­po­wia­da ów­cze­snym ro­man­tycz­nym wy­obra­że­niom zamku niż jest w nim w isto­cie. Cen­tral­ną część wznie­sio­ną na ska­li­stym kopcu ota­cza­ją basz­ty za­koń­czo­ne szpi­cza­sty­mi heł­ma­mi. Mury z blan­ka­mi ota­cza fosa. Po­wie­wa­ją na nich za­zwy­czaj barw­ne flagi. Bu­dow­la sta­no­wi do­sko­na­ły szta­faż dla po­ka­zów hi­sto­rycz­nej szer­mier­ki, kon­cer­tów, tar­gów rę­ko­dzie­ła, do­rocz­nych de­gu­sta­cji sło­wac­kich win i fe­sti­wa­li du­chów. Te im­pre­zy za­go­ści­ły już na stałe w ka­len­da­rzu boj­nic­kich im­prez. Ulice pod­zam­cza prze­kształ­ca­ją się wów­czas w pełne stra­ga­nów place tar­go­we. Trud­no tu o ciszę i wolne kwa­te­ry, a re­stau­ra­cje ledwo na­dą­ża­ją za za­mó­wie­nia­mi klien­tów. Ska­li­sty fun­da­ment bu­dow­li two­rzą tra­wer­ty­ny - wul­ka­nicz­ne skały, któ­rym to­wa­rzy­szą bo­ga­te za­so­by wód ter­mal­nych. Pod zam­kiem biją takie wła­śnie źró­dła. A w po­bli­skim mia­stecz­ku Boj­ni­ce znaj­du­je się jedno z wielu hi­sto­rycz­nych już sło­wac­kich ką­pie­lisk z ba­se­na­mi na otwar­tym po­wie­trzu (łaź­nie "Čajka" otwar­te w 1928 roku). Woda uży­wa­na do za­bie­gów w miej­sco­wym SPA ma 28-52°C. Nie­wy­so­kie wzgó­rza utrzy­mu­ją w oko­li­cy spe­cy­ficz­ny mi­kro­kli­mat. Śred­nia tem­pe­ra­tu­ra rocz­na wy­no­si 9°C, a słoń­ce wy­jąt­ko­wo życz­li­wie świe­ci nad oko­li­cą.

Zruj­no­wa­ny dziś Devin był w prze­szło­ści arier­gar­dą Pre­szbur­ga (tak pod pa­no­wa­niem Habs­bur­gów na­zy­wa­no Bra­ty­sła­wę). Ruiny po­tęż­nej wa­row­ni leżą 9 ki­lo­me­trów od cen­trum sło­wac­kiej sto­li­cy, w wi­dłach Mo­ra­wy i Du­na­ju. Ważny i łatwy do obro­ny punkt wy­ko­rzy­sty­wa­li już Cel­to­wie, a Rzy­mia­nie włą­czy­li go do sieci gra­nicz­nych straż­nic two­rzą­cych linię obron­ną im­pe­rium, zwaną Limes Ro­ma­nus. W IX wieku Mo­ra­wia­nie wznie­śli na ska­li­stym wzgó­rzu w wi­dłach rzek ziem­no-drew­nia­ne gro­dzi­sko zwane Do­vi­na. A że ksią­żę Ro­ści­sław spro­wa­dził wów­czas Cy­ry­la i Me­to­de­go, na pa­miąt­kę przy­by­cia apo­sto­łów i stwo­rze­nia ję­zy­ka sta­ro-cer­kiew­no-sło­wiań­skie­go, każ­de­go roku 5 lipca od­by­wa­ją się piel­grzym­ki.
Z przy­sta­ni u stóp zamku wy­ru­sza­ją w rejsy po Mo­ra­wie i Du­na­ju spa­ce­ro­we sta­tecz­ki. Prze­pły­wa­ją kur­su­ją­ce z Bra­ty­sła­wy do Wied­nia wo­do­lo­ty. Wspa­nia­ły widok roz­ta­cza się też na obie rzeki i roz­le­głe au­striac­ko-sło­wac­kie po­gra­ni­cze. Na jed­nym z dzie­dziń­ców znaj­du­je się stud­nia. Zam­ko­wy prze­wod­nik wlewa do niej wodę z ku­beł­ka i każe po­wo­li li­czyć. - Każda licz­ba od­po­wia­da jed­nej se­kun­dzie - ob­ja­śnia. Upły­wa ich sporo, zanim ode­zwie się głu­chy plusk do­cie­ra­ją­cej do celu wody.

Červený Kameň w Ma­łych Kar­pa­tach sły­nie z naj­więk­szych w Eu­ro­pie piw­nic, w któ­rych prze­cho­wy­wa­no nie­gdyś wina - rze­czy­wi­ście im­po­nu­ją­ce. Jego sce­ne­rię wy­ko­rzy­sta­no pod­czas krę­ce­nia wło­skiej baśni fil­mo­wej "Fan­ta­gi­ro".
Jeden z naj­wspa­nial­szych zam­ków Ge­me­ru, po­ło­żo­na nie­opo­dal Rožňavy Krásna Hôrka, swoje zna­cze­nie za­wdzię­cza ro­do­wi Andrássych, w któ­rych rę­kach była od XVI wieku do 1945 roku. Urzą­dzo­ne przez nich ro­dzin­ne mu­zeum stało się za­ląż­kiem współ­cze­snej eks­po­zy­cji.
Swo­istą atrak­cję z po­gra­ni­cza kul­tu­ry i na­tu­ry sta­no­wią ruiny zamku Šul’ov. Mury zam­ko­we były bo­wiem wkom­po­no­wa­ne w wa­pien­ne skały. Ze wzglę­du na wa­lo­ry flo­ry­stycz­ne oko­li­cy naj­le­piej wy­brać się tutaj na spa­cer naj­póź­niej do końca sierp­nia.
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
  •  

Bośnia i Hercegowina czyli kawa, naboje i minarety



Bośnia i Hercegowina czyli kawa, naboje i  

czyli kawa, naboje i

minarety

Jajce Jajce Foto: Thinkstock
Me­cze­ty i cer­kwie, sy­na­go­gi i ko­ścio­ły. Ośnie­żo­ne góry i ską­pa­ne w słoń­cu win­ni­ce, tur­ku­so­we rzeki i ad­ria­tyc­kie plaże. Aż trud­no uwie­rzyć, że to wszyst­ko mie­ści się w kraju sze­ścio­krot­nie mniej­szym od Pol­ski – Bośni i Her­ce­go­wi­nie.
Bo­śnia i Her­ce­go­wi­na wciąż ko­ja­rzy nam się głów­nie z wojną na Bał­ka­nach. Wy­obra­ża­my sobie opu­sto­sza­łe wio­ski, zglisz­cza i ostrze­la­ne domy.
To po­nie­kąd praw­da – pod­czas po­dró­ży z pew­no­ścią zo­ba­czy­my gdzie­nie­gdzie stra­szą­ce czar­ny­mi okna­mi go­spo­dar­stwa i dziu­ry po ku­lach. A nawet same po­ci­ski. Całe stosy na­bo­jów i łusek. Prze­ro­bio­nych na dłu­go­pi­sy, wa­zo­ny i pa­miąt­ki z wy­tło­czo­ny­mi na­pi­sa­mi.
Zo­ba­czy­my też jed­nak gwar­ne, ko­smo­po­li­tycz­ne Sa­ra­je­wo, cza­ru­ją­cy orien­tal­ną at­mos­fe­rą Mo­star, hu­czą­ce w głę­bo­kich ka­nio­nach rzeki i za­gu­bio­ne gdzieś w gó­rach wio­ski. Czas nie za­trzy­mał się tu w pierw­szej po­ło­wie lat 90. Życie toczy się dalej, teraz na szczę­ście spo­koj­nym, nie­spiesz­nym, co­dzien­nym ryt­mem.
Tego nie przegap 
 
Sa­ra­je­wo: me­cze­ty, zamki i góry

Miej­sce, gdzie Wschód spo­ty­ka się z Za­cho­dem – tak okre­śla się wiele miast Eu­ro­py Środ­ko­wej, ale tylko nie­licz­ne za­słu­gu­ją na to miano w stop­niu rów­nym, co sto­li­ca Bośni i Her­ce­go­wi­ny.
Fer­ha­di­ja, głów­ny dep­tak Sa­ra­je­wa, na po­cząt­ku urze­ka habs­bur­skim szy­kiem i ele­gan­cją, by za chwi­lę wpro­wa­dzić przy­jezd­nych w la­bi­rynt orien­tal­nych uli­czek Baščaršiji, naj­star­szej czę­ści mia­sta. Z bla­sza­nych ty­giel­ków pa­ru­je tu aro­ma­tycz­na kawa, a ponad ku­piec­ki­mi kra­ma­mi w niebo strze­la­ją mi­na­re­ty i ko­pu­ły za­byt­ko­wych me­cze­tów.
Sarajewo, Baščaršija Foto: Thinkstock
Ko­niecz­nie trze­ba zo­ba­czyć wspa­nia­łe ma­lo­wi­dła w świą­ty­ni na­zwa­nej na cześć Ga­zie­go Hu­srev-Be­ga, naj­słyn­niej­sze­go tu­rec­kie­go na­miest­ni­ka Bośni, i zaj­rzeć na dzie­dzi­niec Mo­ri­ćy Hanu, gdzie przed wie­ka­mi za­trzy­my­wa­ły się ku­piec­kie ka­ra­wa­ny.
Sa­ra­je­wo roz­brzmie­wa­ło wów­czas wie­lo­ma ję­zy­ka­mi, o czym przy­po­mi­na­ją wzno­szą­ce się tuż obok XVI-wiecz­na sy­na­go­ga i cer­kiew. Dziś nie­ste­ty świe­cą pust­ka­mi – pod­czas nie­daw­nej wojny więk­szość Żydów wy­emi­gro­wa­ła, Ser­bo­wie zaś miesz­ka­ją obec­nie we wschod­nich dziel­ni­cach i rzad­ko za­glą­da­ją do cen­trum.


Z mia­sta otwar­te­go Sa­ra­je­wo stało się na nie­mal czte­ry lata mia­stem ob­lę­żo­nym. Sym­bo­lem tego smut­ne­go czasu jest Bi­blio­te­ka Uni­wer­sy­tec­ka. Prze­pięk­ny XIX-wiecz­ny gmach w stylu mau­re­tań­skim w 1992 r. zo­stał zbom­bar­do­wa­ny przez woj­ska serb­skie. Spło­nął cały księ­go­zbiór, w tym bez­cen­ne, prze­szło 1000-let­nie ma­nu­skryp­ty ży­dow­skie i arab­skie. Na szczę­ście bi­blio­te­kę od­re­stau­ro­wa­no, a dzię­ki mło­de­mu po­ko­le­niu w sto­li­cy znów kwit­nie życie kul­tu­ral­ne.
Bo­śnia Środ­ko­wa i Pół­noc­na
Na Sa­ra­je­wie atrak­cje Bośni się nie koń­czą. Warto od­wie­dzić zwłasz­cza dwa mniej­sze mia­sta: Jajce i Tra­vnik. Oba były w prze­szło­ści sto­li­ca­mi Bośni – pierw­sze w XV, a dru­gie w XVIII i XIX stu­le­ciu. Nic więc dziw­ne­go, że gó­ru­ją nad nimi im­po­nu­ją­ce twier­dze.
Jajce zdo­bią także tra­dy­cyj­ne do­mo­stwa mu­zuł­mań­skie oraz wo­do­spa­dy u uj­ścia Plivy do Vrba­su. W Tra­vni­ku z kolei za­cho­wał się me­czet, któ­re­go ścia­ny ze­wnętrz­ne po­kry­te są nie­zwy­kły­mi ma­lo­wi­dła­mi. Dru­gie­go ta­kie­go próż­no szu­kać na ca­łych Bał­ka­nach.
Wspa­nia­łe świą­ty­nie mu­zuł­mań­skie z XVI-wiecz­nym me­cze­tem Fer­ha­di­ja na czele jesz­cze nie­daw­no można było po­dzi­wiać w Banja Luce. Nie­ste­ty, zo­sta­ły zbu­rzo­ne pod­czas wojny. Dziś w dru­gim pod wzglę­dem licz­by lud­no­ści mie­ście Bośni i Her­ce­go­wi­ny miesz­ka­ją głów­nie Ser­bo­wie, a naj­bar­dziej im­po­nu­ją­cą bu­dow­lą jest sobór Chry­stu­sa Zbaw­cy o po­zła­ca­nych ko­pu­łach.
W oko­li­cach Banja Luki znaj­du­je się kilka za­byt­ko­wych klasz­to­rów pra­wo­sław­nych, jak mo­na­ster Go­mio­ni­ca w Kme­ća­ni czy mo­na­ster św. Ilji w Kru­pie nad Vrba­sem.
Na tu­ry­stów cze­ka­ją też za­byt­ki w do­li­nie Bosny: prze­pięk­nie po­ło­żo­ne ruiny zam­ków we Vran­du­ku i Ma­gla­ju czy za­ło­żo­ny w XIV w. klasz­tor fran­cisz­kań­ski w Kral­je­vej Su­tje­sce.

Her­ce­go­wi­na

Wy­star­czy zje­chać z ota­cza­ją­cych Sa­ra­je­wo gór w do­li­nę Ne­re­twy, by zro­zu­mieć, dla­cze­go Her­ce­go­wi­na za­słu­ży­ła na wła­sne miej­sce w na­zwie pań­stwa.
To kra­ina zu­peł­nie inna od Bośni. Grzbie­ty gór wy­da­ją się ostrzej­sze, kra­jo­braz – bar­dziej su­ro­wy, a zie­mia – moc­niej spa­lo­na słoń­cem. Trud­niej do­stać tu tu­rec­ką kawę w ty­giel­ku, za to wszę­dzie można napić się wina. Nie zna­czy to jed­nak, że w Her­ce­go­wi­nie nie wy­czu­wa się orien­tal­nej at­mos­fe­ry.
Od­re­stau­ro­wa­na sta­rów­ka Mo­sta­ru, sto­li­cy re­gio­nu, może śmia­ło ry­wa­li­zo­wać z sa­ra­jew­ską Baščaršiją – są tu ku­piec­kie kramy, za­byt­ko­we me­cze­ty ze smu­kły­mi mi­na­re­ta­mi, a przede wszyst­kim słyn­ny Stary Most, któ­re­mu mia­sto za­wdzię­cza swą nazwę
.
Mostar Mostar Foto: Thinkstock

Jego ele­ganc­ki łuk zo­stał zbu­rzo­ny pod­czas wojny, ale od­bu­do­wa­no go i obec­nie znów od­by­wa­ją się tu słyn­ne kon­kur­sy sko­ków do wody. Ich tra­dy­cja sięga ponoć XVI stu­le­cia.
Mo­star to do­sko­na­ła baza do zwie­dza­nia in­nych her­ce­go­wiń­skich atrak­cji: ma­low­ni­czo po­ło­żo­ne­go mia­stecz­ka Počitelj, ukry­te­go u stóp urwi­ska klasz­to­ru der­wi­szów w Bla­ga­ju, ta­jem­ni­czej śre­dnio­wiecz­nej ne­kro­po­lii w po­bli­żu Sto­la­ca czy win­nic w Čitlu­ku i Ljubuškach.
Z plecakiem i w pontonie

Bo­śnia i Her­ce­go­wi­na mo­gła­by być rajem dla mi­ło­śni­ków gór­skich wę­dró­wek – nie­mal cały kraj po­kry­wa­ją nie­zli­czo­ne pasma i ma­sy­wy. Nie­ste­ty, w wielu miej­scach zapał wę­drow­ców stu­dzą czer­wo­ne ta­blicz­ki z tru­pią czasz­ką.
Pola mi­no­we to ko­lej­na po­zo­sta­łość wojny. Na szczę­ście znacz­ną część kraju już roz­mi­no­wa­no. Bez obaw można wy­brać się na kil­ku­dnio­wą włó­czę­gę w pasmo Bjelašnica w oko­li­cy Sa­ra­je­wa i od­wie­dzić kilka tra­dy­cyj­nych pa­ster­skich wio­sek, jak Lu­ko­mir czy Umol­ja­ni.

Park Narodowy Sutjeska - Maglic Park Narodowy Sutjeska - Maglic Foto: Thinkstock

Wspa­nia­łe szla­ki cze­ka­ją też w Parku Na­ro­do­wym Su­tje­ska na gra­ni­cy z Czar­no­gó­rą, gdzie wzno­si się Ma­glić (2386 m n.p.m.), naj­wyż­szy szczyt Bośni i Her­ce­go­wi­ny, oraz w niż­szych, le­si­stych gó­rach w Parku Na­ro­do­wym Ko­za­ra na pół­no­cy kraju. Ta część Bośni sły­nie rów­nież z wod­nych atrak­cji.
Rzeki Vrbas i Una przy­cią­ga­ją mi­ło­śni­ków ra­ftin­gu z całej Eu­ro­py, a do­rocz­ne za­wo­dy na dru­giej z nich, od­by­wa­ją­ce się pod ko­niec lipca, to jedno z naj­waż­niej­szych wy­da­rzeń spor­to­wych w Bośni. W Her­ce­go­wi­nie można zor­ga­ni­zo­wać spływ Ne­re­twą i wy­ką­pać się u stóp wo­do­spa­dów Kra­vi­ce.
Z namiotem czy bez

W Sa­ra­je­wie na tu­ry­stów cze­ka­ją dzie­siąt­ki ho­te­li, pen­sjo­na­tów i ho­ste­li o bar­dzo róż­nym stan­dar­dzie i ce­nach. Na brak wy­bo­ru nie można na­rze­kać też w Mo­sta­rze. Poza tymi dwoma mia­sta­mi sy­tu­acja wy­glą­da nieco go­rzej.

Blagaj Blagaj Foto: Thinkstock

Wiele ho­te­li to spore i nie­zbyt uro­dzi­we bu­dyn­ki z cza­sów so­cja­li­stycz­nych, a ceny są dość wy­gó­ro­wa­ne (od 25–30 euro za pokój 2-oso­bo­wy). Zda­rza­ją się jed­nak miłe nie­spo­dzian­ki, jak np. hotel Stari Grad w miej­sco­wo­ści Jajce (www.​jajcetours.​com).
W wielu miej­scach warto pytać o kwa­te­ry pry­wat­ne (sobe) ofe­ru­ją­ce zwy­kle bar­dzo przy­zwo­ity stan­dard, nie­wy­gó­ro­wa­ne ceny (10–15 euro za pokój) i miłą at­mos­fe­rę. Nie­wie­le jest za to kem­pin­gów – dźwi­ga­ny na ple­cach na­miot przy­dał nam się tylko dwa razy w ciągu całej po­dró­ży.
Burek, kajmak i kawa

Co jeść w Bośni i Her­ce­go­wi­nie? Mięso, mięso i jesz­cze raz mięso. Naj­czę­ściej mie­lo­ne i na­praw­dę pysz­ne. Jedno z naj­po­pu­lar­niej­szych dań to ćevapčići – gril­lo­wa­ne ko­tle­ci­ki, po­da­wa­ne z pitą, ce­bu­lą i kaj­ma­kiem, czyli sło­na­wym kre­mem z kro­wie­go mleka. Za cał­kiem sporą por­cję za­pła­ci­my 15–20 zł.
Z bar­dziej uroz­ma­ico­nych dań warto spró­bo­wać lo­na­ca (ro­dzaj gu­la­szu), a także fa­sze­ro­wa­nych po­mi­do­rów, pa­pryk i ce­bu­li. Jeśli cho­dzi o prze­ką­ski, nie­po­dziel­nie kró­lu­je burek, czyli za­pie­kan­ka z cien­kie­go cia­sta z mię­snym far­szem (wy­stę­pu­je też w wer­sji z serem, szpi­na­kiem lub ziem­nia­ka­mi). Za nie­speł­na 10 zł można na­jeść się do syta.
Do her­ce­go­wiń­skiej bla­ti­ny (wy­traw­ne czer­wo­ne wino) do­sko­na­le pa­su­je pršut (su­szo­na szyn­ka) i przy­po­mi­na­ją­cy fetę tra­vnički sir. Na deser obo­wiąz­ko­wo za­ma­wia­my tu­rec­ką kawę (3–4 zł), nie­mal za­wsze po­da­wa­ną w ty­giel­ku i z jedną czy dwie­ma kost­ka­mi ra­cha­tłu­kum.
Tak blisko, tak daleko

Choć Bo­śnia i Her­ce­go­wi­na leży za­le­d­wie kil­ka­set ki­lo­me­trów od Pol­ski, po­dróż drogą lą­do­wą jest za­ska­ku­ją­co skom­pli­ko­wa­na. Sy­tu­ację po­gor­szy­ło zli­kwi­do­wa­nie pod ko­niec 2012 r. bez­po­śred­nie­go po­łą­cze­nia ko­le­jo­we­go z Bu­da­pesz­tu do Sa­ra­je­wa.
Obec­nie naj­prost­szy wa­riant to prze­jazd po­cią­giem z War­sza­wy do sto­li­cy Wę­gier, gdzie na­le­ży prze­siąść się do noc­ne­go po­cią­gu do Bel­gra­du. Stam­tąd do Sa­ra­je­wa kur­su­ją licz­ne au­to­bu­sy (prze­jazd z Bu­da­pesz­tu trwa łącz­nie kil­ka­na­ście go­dzin).
Można też wcze­śnie rano wsiąść w War­sza­wie w bez­po­śred­ni po­ciąg do au­striac­kie­go Vil­lach, by po prze­siad­ce w Bruck an der Mur póź­nym wie­czo­rem do­trzeć do Za­grze­bia. Ze sto­li­cy Chor­wa­cji co­dzien­nie przed po­łu­dniem od­jeż­dża po­ciąg do Sa­ra­je­wa (czas po­dró­ży: 9 godz.).
Wobec li­kwi­da­cji po­łą­czeń ko­le­jo­wych sen­sow­niej­szym po­my­słem wy­da­je się po­dróż sa­mo­lo­tem. Z War­sza­wy do­le­ci­my do Sa­ra­je­wa z prze­siad­ką w Mo­na­chium lub Wied­niu. Bilet w obie stro­ny można kupić już od 800 zł.
In­te­re­su­ją­co za­po­wia­da się też ofer­ta linii Eu­ro­lot - z War­sza­wy, Gdań­ska, Po­zna­nia i Kra­ko­wa można do­le­cieć do Ri­je­ki, Za­da­ru, Spli­tu i Du­brow­ni­ka w Chor­wa­cji. Z tych dwóch ostat­nich miast w kilka go­dzin można do­je­chać bez­po­śred­nim au­to­bu­sem do Mo­sta­ru.
Zmo­to­ry­zo­wa­ni mają do wy­bo­ru dwie głów­ne trasy. Krót­sza (ok. 600 km od gra­ni­cy pol­skiej do bo­śniac­kiej i ko­lej­ne 250 km do Sa­ra­je­wa) wie­dzie z przej­ścia gra­nicz­ne­go w Chyż­nem przez Sło­wa­cję (trasa E77) do Bu­da­pesz­tu, dalej au­to­stra­dą M6 do Mo­ha­cza i przez chor­wac­ki Osi­jek do przej­ścia gra­nicz­ne­go w Bo­san­skim Šamacu.
Miesz­kań­cy za­chod­niej Pol­ski oraz osoby pre­fe­ru­ją­ce jazdę au­to­stra­da­mi mogą wy­brać trasę tro­chę dłuż­szą (ok. 800 km) – z Cie­szy­na przez Oło­mu­niec, Brno, Wie­deń, Graz i Ma­ri­bor do Za­grze­bia. Tam na­le­ży odbić na au­to­stra­dę A3 w kie­run­ku Bel­gra­du i zje­chać z niej na przej­ście gra­nicz­ne w miej­sco­wo­ści Bo­san­ska Gradiška, skąd do od­da­lo­ne­go o ok. 300 km Sa­ra­je­wa je­dzie się przez Banja Lukę, Jajce i Tra­vnik.
Sa­mo­chód może przy­dać się także pod­czas zwie­dza­nia kraju – sieć po­łą­czeń ko­le­jo­wych i au­to­bu­so­wych jest co praw­da dość roz­bu­do­wa­na, ale w wielu re­gio­nach kursy nie są zbyt czę­ste. Do­ty­czy to przede wszyst­kim mniej­szych miej­sco­wo­ści – do­tar­cie do nich zwy­kle wy­ma­ga kilku prze­sia­dek i cze­ka­nia na dwor­cach czy przy­stan­kach.
Prze­jaz­dy są za to sto­sun­ko­wo nie­dro­gie – bilet ko­le­jo­wy z Sa­ra­je­wa do Banja Luki kosz­tu­je ok. 45 zł, a do Mo­sta­ru – ok. 20 zł (wię­cej in­for­ma­cji: www.​zfbh.​ba).
Dla dociekliwych

Wy­ru­sza­jąc w opi­sy­wa­ne miej­sca, warto spa­ko­wać nie tylko prze­wod­nik (np. "Bo­śnię i Her­ce­go­wi­nę" Beaty Skrzy­pek i Pawła Po­my­kal­skie­go czy "Bo­snia & He­rze­go­vi­na" Tima Clan­cy’ego), lecz także jedną z opu­bli­ko­wa­nych nie­daw­no ksią­żek po­świę­co­nych bo­le­snej prze­szło­ści kraju.
Warto pa­mię­tać o "Pocz­tów­kach z grobu" Emira Sul­ja­gi­cia oraz o re­por­ta­żu Woj­cie­cha Toch­ma­na "Jak­byś ka­mień jadła", który opo­wia­da o czyst­kach et­nicz­nych i po­szu­ki­wa­niach ciał bli­skich. Osoby za­in­te­re­so­wa­ne dzie­ja­mi ca­łe­go re­gio­nu mogą się­gnąć po fa­scy­nu­ją­ce "Bał­ka­ny wy­obra­żo­ne" Marii To­do­ro­vej.
Informacje praktyczne:
Gra­ni­ce

Oby­wa­te­le Pol­ski mogą prze­by­wać na te­ry­to­rium Bośni i Her­ce­go­wi­ny do 90 dni na pod­sta­wie waż­ne­go pasz­por­tu lub do­wo­du oso­bi­ste­go. Wizy nie są wy­ma­ga­ne. Na we­wnętrz­nej gra­ni­cy mię­dzy dwie­ma czę­ścia­mi kraju – Fe­de­ra­cją Bośni i Her­ce­go­wi­ny, za­miesz­ka­łą w więk­szo­ści przez Chor­wa­tów, oraz Re­pu­bli­ką Serb­ską – nie ma żad­nych po­ste­run­ków kon­tro­l­nych.
Marka i euro
Wa­lu­tą Bośni i Her­ce­go­wi­ny jest marka kon­wer­ty­bil­na (KM). Jej kurs jest sztyw­no po­wią­za­ny z kur­sem euro (1 euro to 1,95 KM), któ­rym można pła­cić w wielu miej­scach. Bli­sko gra­ni­cy chor­wac­kiej przyj­mo­wa­ne by­wa­ją też kuny
.